Andrzej Wentyl, Jedruś Płazecki, Piotr Wojćkowski i Staszek Pisak przyjaźnili się już od czasów licealnych. Przyjaźń przetrwała studia, a po nich tak się poukładało, że wszyscy znaleźli pracę w jednym mieście. Każdy z nich założył rodzinę i wspólnie wybudowali niewielkie, zamknięte osiedle czterech domów jednorodzinnych. Znacznie ułatwiało im to codzienne życie – dzieciaki miały współtowarzyszy do zabawy, nie musieli budować czterech piaskownic, wystarczała jedna tak jak i jeden kominkowy grill we wspólnym ogrodzie. Ogrodzie bez wewnętrznych płotów, koszonym zresztą wspólnym traktorkiem. Do prac ogrodowych czy tych związanych z mediami zatrudniali wykonawców wspólnie, a koszty dzielili między siebie. Było wygodniej, taniej i szybciej. Zdarzali się wprawdzie czasem fachowcy, którzy usiłowali ich naciągnąć, ale w czwórkę łatwiej przecież jest wychwycić czyjąś niekompetencję czy cwaniactwo niż w pojedynkę. No i tak, całkiem nieźle się im wspólnie mieszkało. Czasami nawet podśmiewali się trochę, ze mają taką własną mini gminę.
Tak jak razem mieszkali, tak też którychś wakacji postanowili się wspólnie wybrać na urlop. Pisak rzucił pomysł, by spróbować żagli w Chorwacji. Że ma tam znajomego, który niedrogo wyczarteruje im ładny jacht. Nie myśleli długo. Decyzja zapadła – jedziemy. Czekała na nich piękna przygoda, a jakaż wspaniała frajda dla dzieci. Zastanowili się tylko nad tym, kto zaopiekuje się ich domami. Postanowili poszukać jakiegoś gospodarza, którego wynajmą, a ten podczas ich niemal miesięcznej nieobecności przystrzyże trawniki, podleje kwiaty, zaopiekuje się domami i ich bezpieczeństwem.
Wybór padł na Zbyszka Spaleńca – gość mieszkał niedaleko, był na nieźle płatnej emeryturze – ponoć kiedyś piastował jakieś wysokie funkcje, w którejś z nieistniejących już dziś partii politycznych, sprawiał niezłe wrażenie i miał sporo kontaktów. Spaleniec chętnie przystał na propozycję, uzgodnili z nim zakres zadań, żartobliwie nazwali burmistrzem ich małej gminy i wyjechali ze spokojnymi głowami. Domy były w dobrych rękach.
Miesiąc w uroczej Chorwacji minął bardzo szybko. Z pięknymi wrażeniami wracali do domów. Już z drogi zadzwonili do Spaleńca i zapowiedzieli godzinę powrotu.
Kiedy podjechali przed ogrodzenie zaczęli przecierać oczy ze zdumienia. Nie wiedzieli, czy to co widzieli, to złudzenie w wyniku zmęczenia długą podróżą czy real. Przez wjazdem do ich gminy stały dwie symetrycznie ustawione fontanny. Niezbyt ładne, z betonu, ale pracowicie lejące wodę. Nacisnęli pilota, by otworzyć bramę wjazdową i w tej samej chwili zza ogrodzenia wyłoniła się orkiestra cygańska, która ze śpiewem i tańcem rozwinęła transparent „Witamy w domu szanownych mieszkańców”. Otoczył ich gwarny tłum biesiadników, którzy poprowadzili ich do stołów ustawionych w ogrodzie. Stoły uginały się pod ciężarem smakołyków, a członkowie orkiestry grali, śpiewali i wyczyniali różne kuglarskie sztuczki. Pisak z Wojćkowskim zdumieni dostrzegli, że i w samym ogrodzie oraz na elewacjach domów zaszły duże zmiany. Na trawie stało kilka rzeźb imitujących wyposażenie ogrodów greckich a na ścianach wisiały jakieś dziwne grafiki, wśród nich kilka przypominało twarz ich „burmistrza”.
W końcu zapanowali nad zdumieniem i przerwali słowotok Spaleńca oraz śpiewy Cyganów.
– Co to jest??? – jednocześnie krzyknęli wielkim głosem
– No jak to CO? – odparł zadowolony Spaleniec. – Na Wasze powitanie urządziłem Wam URODZINY waszej „gminy”. No przecież trzeba to uczcić. Poza tym stwierdziłem, ze tu nie jest zbyt ładnie i dołożyłem Wam trochę pięknych elementów architektonicznych, które z pewnością zdecydowanie zwiększą jej estetykę. Czyż nie nazwaliście mnie burmistrzem??? No przecież tak właśnie trzeba działać. Przy okazji pracę miało kilku moich towarzyszy, więc wszyscy są bardzo zadowoleni i koniecznie chcą, bym był burmistrzem także w następnej kadencji – tu Spaleniec uśmiechnął się zawadiacko i puścił oko, jakiż to dobry żart powiedział.
Pisak złapał się za głowę – COOOOO?!? Pan mówi serio??? To jakieś żarty??? A skąd wziął pan pieniądze???
Lekko skonfundowany Spaleniec, zdumiony tym, że jego mieszkańcy nie cieszą się z tych fantastycznych inwestycji odpowiedział – No przecież ja to dla was, kierowałem się waszymi potrzebami, przecież muszę je spełniać. A co do forsy? W garażach mieliście mnóstwo rupieci. Wydawały mi się niepotrzebne – jakieś stare, przedwojenne aparaty fotograficzne, rowery, kupę innego starego żelastwa, makulatury. Zawiozłem na złom i już – było tego sporo i nawet trochę miedzi tam też było. Złomiarz bardzo skwapliwie przyjął to wszystko, a ja zaciągnąłem jeszcze dla was niewielki kredycik pod hipotekę działek no i te wasze śmieci zamieniłem na to nowe, piękne wyposażenie. I jak pięknie gra orkiestra! To przecież dla was!
– Boże, moja kolekcja aparatów po prapradziadku – złapał się za głowę Wojćkowski.
– Moje starodruki z XVI wieku też?!? – nie mógł zrozumieć Pisak
– Na litość boską, moje trzy rowery z XIX wieku i ten przedwojenny monocykl cyrkowy???? – nie wierzył Wentyl.
– I komplet moich plakatów ze wszystkich Wimbledonów!?! – jęknął Płazecki. I nagle ryknął:
Dajcie mi go!!! – i rzucił się z pięściami na Spaleńca. Jednocześnie Wentyl z Pisakiem zaczęli rozganiać orkiestrę. Niełatwo ich było oderwać od stołów z żarciem i wyrzucić za ogrodzenie – właśnie otworzyli kolejną beczkę wina. Do pościgu za Spaleńcem rzucił się jeszcze Wojćkowski.
Długo trwało uspokajanie placu bitwy. Spaleniec zza płotu odgrażał się, że odda ich do sądu za zniewagi i za straty materialne, bo odmówili wypłacenia mu wynagrodzenia za miesiąc tak ofiarnej i ciężkiej pracy.
Tak czy siak na wakacje rok później, w tej małej gminie wybrali już innego burmistrza. Ale kredyty zaciągnięte przez Spaleńca pod hipotekę ich domów na zakup szpecących rzeźb i fontann spłacać będą jeszcze przez wiele lat.
Archiwum kategorii: Artykuły
Podatki są ukryte
Mówi się, że nieunikniona jest tylko śmierć i płacenie podatków. O ile śmierć to niezależny od nas element natury, to krzywdę podatkową we współczesnych demokracjach nakładamy sobie sami. Na dodatek tak sprytnie, że obowiązek płacenia stał się niemal niedostrzegalny.
Podatki, cła, akcyzy, opłaty, koszty koncesji i wiele innych są poukrywane w cenach towarów czy usług albo odprowadzają je za nas pracodawcy, w związku z czym nawet nie dostrzegamy, że je płacimy. Jedynie podatek od nieruchomości oraz niektóre lokalne trzeba wpłacać bezpośrednio, a tylko raz na rok składać PIT dotyczący podatku dochodowego. Ponieważ przez cały rok regularnie odprowadzane są zaliczki na poczet tego podatku, ten jeden raz w roku nie boli aż tak bardzo, zwłaszcza gdy dostaje się zwrot nadpłaty. Jednak PRAWDA jest taka, że płacimy przepotężne pieniądze. Chłop pańszczyźniany płacił dziesięcinę. My oddajemy grubo ponad połowę zarobków!
Dlaczego zabiera się nam tak dużo? Po to, by za te pieniądze pokrywać wspólne wydatki danej społeczności. A że wydają je politycy, często bardzo niekompetentni, to tych pieniędzy ciągle im brakuje, a oni sami wymyślają nowe i najczęściej bzdurne wydatki, by wygrywać kolejne wybory i dalej pasożytniczo ssać społeczeństwo. Więc wydają więcej i więcej, a gdy brakuje, biorą kredyty, pożyczki, emitują obligacje czy wyprzedają wspólną własność.
Weźmy przykład Czeladzi. Nasz roczny budżet to około 110 mln zł. Te pieniądze wpływają z różnych źródeł, ale dla uproszczenia przeliczmy je na mieszkańca. Jest nas teraz około 30 000 ludzi. Czyli średnio licząc (z dzieciakami i emerytami), każdy z nas daje czeladzkim urzędnikom rocznie ok. 3700 zł, czyli miesięcznie ok. 300 zł (UWAGA! – to tylko dla Czeladzi, dużo więcej oddajemy dla reszty Polski – na utrzymanie powiatów, województw i całego państwa, w tym policji, wojska, administracji, szpitali, ale też niepotrzebnych urzędów i agencji). Czyli 4-osobowa rodzina dla samej Czeladzi co miesiąc wyciąga z kieszeni 1200 zł. Co miesiąc! A rocznie niemal 15 tysięcy! Za to można by co roku kupić sobie niezłe auto!
Gdyby to nie było zabierane w ukryty sposób i gdyby co miesiąc trzeba było fizycznie poczuć ten potworny podatek, płacąc bezpośrednio z własnej kieszeni, wówczas z całkowitą pewnością inaczej wyglądałoby przyglądanie się temu, jak te pieniądze są wydawane. Inaczej wyglądałoby przyzwolenie na niekompetencję wydających nasze pieniądze urzędników państwowych, miejskich, powiatowych czy wiejskich. Gdyby każda rodzina co miesiąc musiała wyjąć z kieszeni 1200 zł i zanieść w zębach do kasy UM, to inaczej pilnowalibyśmy ich wydawania.
Nie byłoby wtedy przyzwolenia na szczodrą ręką wyrzucane pieniądze na nowe fontanny, na potrzebne tylko skrajnej garstce pseudokulturalne działania, na często niepotrzebnych, a czasem także nieuczciwych strażników miejskich, na służbowe auta miejskich urzędników, na ich delegacje, szkolenia czy miasta partnerskie. Wystarczyłoby, by w mieście było czysto, by oferowało ono dobre drogi, dobrą infrastrukturę, smaczną wodę w kranach. Resztę ludzie potrafiliby zrobić sobie sami. Za własne, niezabrane im pieniądze!
Właśnie dlatego tak sprytnie poukrywano te podatki. By mniej bolało i by mniej patrzeć władzy na ręce. Bo trzeba to zawsze podkreślać: żaden rząd nie ma swoich pieniędzy. Zawsze są to NASZE pieniądze.
Niestety, nie przez nas wydawane.
Stanisław Pisarek
Jak się da jak się nie da…
Generalnie cieszę się, ze jest w Polsce wielu ludzi mających nadzieję, że da się na lepsze zmieniać zarządzanie w Polsce.
ALE SIĘ NIE DA.
Aktualny system wybierania władz uchwało i ustawodawczych oraz aktualny i niestety społecznie już zaakceptowany system sprawowania władzy w administracji UNIEMOŻLIWIAJĄ w Polsce zmiany na lepsze.
Owszem, może zdarzyć się jakaś gmina, w której wybrane władze są wyjątkiem i zarządzana jest mądrze i ewolucyjnie. Ale to kwestia przypadku a nie rozwiązań systemowych.
Podaje dowód bezmyślności, bezaktywności i ubezwłasnowolnienia władzy uchwałodawczej:
w sąsiadujących miastach Zagłębia Dąbrowskiego debatowano i głosowano wysokość opłaty targowej. W dwóch wynik głosowania był niemal jednogłośnie za likwidacją tej opłaty, w trzecim wynik był odwrotny.
Warunki brzegowe identyczne. Dlaczego tak? Dlaczego bez myślenia, bez dyskusji? W jednej gminie wszyscy za likwidacją a w innej wszyscy przeciw??? Po prostu – dany włodarz dał taki sygnał a nie inny i już.
Radni większości miast są uzależnieni – generalnie większość z nich pracuje w różnego rodzaju strukturach budżetu. To już jest złe, że nie ma przedsiębiorców, prawników, robotników, rzemieslników, architektów, inzynierów a są nauczyciele i pracownicy budżetowych struktur powiatowych czy miejskich. A stołki w urzędach i jego zakładach rozdaje prezydent/burmistrz/wójt/starosta. Więc większość radnych to pracownicy jego lub jego kolegów w sąsiednich gminach. A jesli nie sami radni bezposrednio, to ich żony, dzieci etc. etc. Ciekawe jest też zobaczyć jaki jest skład zarządów i rad nadzorczych miejskich spółek. Sieć powiązań i zależności jest przeogromna.
Pół biedy, gdy mamy do czynienia z wyjątkiem czyli włodarzem mądrym, honorowym i nie kierującym się prywatą. Ale w większości przypadków tak nie jest i żadnym pocieszeniem jest, że dotyczy to nie tylko Polski.
I drugi przykład – negatywnego wpływu partii, która w danym czasie rozdaje stołki. Oto jedna ze znanych mi chronologii ostatnich 20 lat:
a/ końcówka XX wieku – włodarzem danego miasta zostaje swój – nie najlepszy, bez kompetencji ale SWÓJ (to był czas wyborów pośrednich),
b/ rządzi nieudolnie, ale partia dzięki jego rządom ma się dobrze – tzn. nie partia, a iluś jej ludzi w tymże mieście czy regionie,
c/ początek XXI – wieku przegrywa wybory bezposrednie,
d/ ponieważ partia ma nadal sporo do powiedzenia, w strukturach wojewódzkich instytucji państwowej tworzy się dla niego odpowiednio prestiżowy stołek – oczywiście w ogóle tej instytucji niepotrzebny. Ale przecież to instytucja państwowa, więc jakiż to problem,
e/ po dekadzie – partia przestaje mieć znaczenie krajowe, miejsca w strukturach wojewodzkich przejmuje inna. Ale przecież sa jeszcze jakieś powiaty, gdzie partia ma nadal sporo do powiedzenia. Analogiczny efekt – dobry kolega otrzymuje wyciagnieta partyjną dłoń i w jakimś państwowym powiatowym urzędzie znajduje swe emerytalne juz miejsce – oczywiscie znowu bez kompetencji i znowu niepotrzebne.
I tak na kilku ważnych stanowiskach toczy sie niekompetencja, prywata. Zamiast fachowca mamy pasożyta. Na pewno sami znacie podobne przyklady.
I tak to jest – tak jest i tak będzie. Nie ma żadnych szans na zmianę.
Ale oczywiscie miło i ciekawie jest szukać rozwiązań i mieć nadzieję, że da to efekt. Fajnie jest wierzyć.